Ten śliczny, szyfonowy top w delikatnym, brzoskwiniowym kolorze znalazłam zimą, kiedy za oknem leżał jeszcze śnieg i wydawało się, że wiosna nigdy nie nadejdzie… To była miła niespodzianka – wśród płaszczy i grubych swetrów wyszukać coś tak delikatnego, efemerycznego, coś, co przywołuje na myśl ciepłe dni, słońce i rozbudza wiosenno-letnie rozmarzenie…
I chociaż koszulka była bardzo ładna, to marzyła mi się sukienka… Lekka, z falbanami – ucieleśnienie wiosenno-letniej atmosfery. Mogłoby się wydawać, że doszycie kilku falban i przedłużenie topu nie jest wcale takie trudne. Rzeczywiście, jeśli chodzi o sprawy techniczne, to spotkałam się już z trudniejszymi przypadkami. Ale kluczowym w tej vintage’owej metamorfozie okazał się dobór tkanin, który nie był sprawą łatwą.
Znalezienie dokładnie takiego samego odcienia jasnej brzoskwini graniczyło z cudem. Poza tym faktura tkaniny, jej splot, wykończenie, sposób układania się, czy miękkość dotyku – to wszystko musiało do siebie pasować. Do sukienki musiałam dorobić spodnią halkę – jej kolor także był ważny, bo prześwitując przez szyfon, miał wpływ na kolor całości.
Jedno wiedziałam na pewno – to musi być jedwab, bo nie ma nic bardziej zmysłowego i przyjemnego, jak jego dotyk na ciele. Jedwab daje nieporównywalną z żadnym innym materiałem przyjemność noszenia. W swojej pracowni mam mnóstwo pudełek z różnymi odcieniami tej szlachetnej tkaniny, większość oczywiście z recyclingu, co w niczym im nie ujmuje. Przeciwnie, nadaje im niepowtarzalny charakter i różnorodność.
Od śnieżnej i mlecznej bieli, poprzez jasne odcienie ecru i beżu – te ciepłe i te chłodniejsze – sprawdziłam chyba wszystko. Znalazłam nawet bardzo podobny, delikatny odcień brzoskwiniowy. Jednak najbardziej kuszący okazał się pomysł, żeby zrobić coś w rodzaju cieniowania, takie „sukienkowe ombre”. Starałam się dobrać jak najlepszą kombinację barw.
Jak zwykle podstawą metamorfozy stała się dekonstrukcja – musiałam odpruć górę topu po to, żeby doszyć tam falbanę. Drugą falbanę doszyłam do dołu halki – było to przedłużenie, które uformowało sukienkę.
A tak wyglądał podstawowy zestaw tkaninowy – jedwabna, męska koszula vintage i moje magiczne pudełko ze skrawkami różnych tkanin(:
Koszula była wystarczająco duża, żeby zrobić z niej halkę, trzeba było tylko ją pociąć, rozpruć, pousuwać kieszenie i guziki, zszyć na nowo – i gotowe:)
Do zrobienia falban potrzebna mi była forma z koła (a właściwie jej połowa). Tego typu falbany bardzo ładnie się układają. Nie pierwszy raz okazuje się, że matematyka jest najbardziej uniwersalną z nauk:)
Całość dopełniłam jasną, atłasową tasiemką, podkreślającą podwyższoną talię.
Zarówno wierzch, jak i lewa strona sukienki musiały być ładnie wykończone – identyczną tasiemkę wszyłam także od wewnątrz.
Metamorfoza koszulki zaczęła się zimą. Potem było sporo pracy nad innymi projektami, które musiały być zrobione „na wczoraj”. Sukienkę mogłam więc dokończyć dopiero w kwietniu. Może to i lepiej, bo jej przemiana nabrała (trochę niechcący) symbolicznego charakteru. Stała się pożegnaniem zimy i powitaniem wiosny:)